poniedziałek, 5 października 2015

Tak miało się zacząć…

Wpis z 30.07.2013

Witam na moim blogu :).  Hm… trudno mi uwierzyć, że w końcu stawiam tu pierwsze kroki. Około pół roku temu odkryłam świat blogów wnętrzarskich... Tyle samo czasu rozmyślałam o swoim własnym. No i stało się. 
Wkraczam do „Waszego świata” jako jedna z Was, właśnie dziś.
Nie wiem skąd się to bierze, ale czuje …specyficzną radość. To taki moment kiedy czujemy znów w sobie dziecko…

Chciałabym dzielić się z Wami moimi małymi kątkami… zmianami, pomysłami, które zachodzą we wnętrzu mojego małego świata. Kolejnego.. bo tak naprawdę to tylko jeden z przystanków. Niestety… Mimo, że nie wiem jak długo zagoszczę w tym miejscu (teraz mija siedem miesięcy) staram się oddać w nim trochę mojej duszy. Na ile to możliwe i rozsądne… przede wszystkim finansowo. Rozumieją te osoby, które żyją w nieswoich mieszkaniach i domach. Obecnie mieszkamy z mężem w części domu (jego piętro) w Anglii, bardzo blisko Heathrow. Mamy bardzo duży salon, łazienkę, sypialnie i …nazwijmy to kuchnię (pomieszczenie w zamierzeniu nigdy nie miało być kuchnia - było to pomieszczenie gospodarcze ze zlewem - ale my stworzyliśmy tam jej namiastkę). Dla nas to niesamowicie dużo porównując do jednego, małego wynajętego pokoju, który do tej pory był naszym jedynym prywatnym kontem, gdyż resztę domu dzieliliśmy ze współlokatorami.
Mieszkanie zastaliśmy w gorzej niż opłakanym stanie i niestety wymagało wiele pracy, by zaczęło wyglądać normalnie. Najgorzej było z głębokimi pęknięciami w ścianach, szczególnie w miejscu połączenia z sufitem. Uzbroiłam się w szpachlę… i bardzo powoli próbowałam wyrównać ściany. Gdy dotarłam do pokoju dziennego moja cierpliwość się wyczerpała. Pęknięcia bardzo mocne, bo nawet dwucentymetrowe uskoki miedzy sufitem i ścianą, wymagały jeszcze więcej pracy i najlepiej dodatkowego posiłkowania się siatką… Nie ważne. Nie chciałam w to inwestować większej ilości pieniędzy i pracy. Najłatwiej byłoby założyć styropianowe „narożne listwy” by to zakryć, ale znów kwestia kosztów… Zakupiłam więc na Ebay’u białą tapetę strukturalną w pasy, pocięłam i umieściłam w rogu pomiędzy sufitem i ścianą. Efekt mnie zadowala, choć nie jest idealny, niestety. Pierwszy tez raz kleiłam tapetę (również na ścianach). Nie było łatwo , ale trzyma się do tej pory :).
Ściany nie były malowane odkąd zamieszkała tu właścicielka czyli 23 lata… a tez nie wiadomo, kiedy tak naprawdę były odświeżane przez poprzedniego właściciela. Tyle samo lat nie były myte okna, drzwi, lampy, itp.














Żałuję, że nie mam zdjęć obrazujących całe pomieszczenia przed naszym wprowadzeniem się tutaj, gdy jeszcze stały meble właścicielki (wciąz kilka jich pozostało) a na ścianach wsiało wiele obrazów (niektóre naprawdę ciekawe).
Gdyby było to moje mieszkanie mój „mały” remont byłby większy, ale ten fakt sprawia, że brakuje mi mobilizacji i jakoś nie widzę sensu w malowaniu np. drzwi czy okien.


Zaraz po skończonym malowaniu i tapetowaniu.  Wciąż z poremontowym bałaganem ;). Tu jeszcze "stary" stół i wykładzina. Niestety kolory wyostrzył aparat.







 "Nowy" stół w nowym kolorze. Metamorfoze samego stołu pokażę w kolejnym poście.








Wciąż wiele do "poprawy", ale ogólny zarys jest :). Długo  oczekiwana nowa (nareszcie jasna) wykładzina :).













Balkon strachu. Powyginane desk, po kórych chodzenie zwiększa bicie serca. Niestety zbyt słabe deski by postawic stół i krzesła. Stare - mimo wszystko urokliwe balustrady.... Kilka kadrów z mojego balkono - ogródka ;). 














Dom jest bardzo stary – jak większość angielskich domów ma przynajmniej sto lat – ale tez ogromny i ma swój urok. Znacznie się różni architektonicznie od wszystkich dotychczasowych angielskich domów, które widziałam. Szkoda tylko, że jest tak bardzo zaniedbany… Podobnie ma się sprawa z ogrodem, który ma, jak na moje oko, więcej niż 10 arów. Pierwszy raz, gdy zobaczyłam dom myślałam, ze trafiliśmy pod zły adres, bo dom wyglądał na opuszczony, szczególnie przez wygląd ogrodu. Wokół mnóstwo zieleni i rzeka.



                 Przez okna salonu widzę parę metrów dalej Tamizę. Widok naprawdę piękny…




                                                              A przy wejściu... lew.














W czasie powodzi...



Wiosną...






Chyba zaczynam już zanudzać.
Kończę wiec mój pierwszy wpis.
Miło mi jeśli dotarłeś/aś do jego końca :). Dziękuję. Pozdrawiam bardzo serdecznie.

Monika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz